Winterson

"There are times when it will go so wrong that
you will barely be alive, and times when you realise that
being barely alive, on your own terms, is better than
living a bloated half-life on someone else`s terms
"

Jeanette Winterson

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Podsumowanie

Trasa
W moim przypadku wyprawa na Nordkapp wiązała się przede wszystkim z Norwegia. W kraju tym spędziłem 3 tygodnie i tam znajdowały się największe atrakcje oraz przygody. Finlandii i krajom nadbałtyckim poświeciłem raptem 6 dni,  z czego połowe jechałem w deszczu.
Norwegia to kraj równie piękny co wymagający. Zresztą poziom trudności, mówiąc otwarcie, trochę mnie zaskoczył. Spodziewałem się oczywiście  gór, ale nie na całej trasie. Poza tym niektóre podjazdy przeszly po prostu moje oczekiwania. Jeśli bowiem ma się do pokonania  1500 metrów, zaczynając od poziomu morza, trzeba poświęcić kilka godzin na pokonanie takiej góry. Jeśli doda się do tego kiepską pogodę, wówczas rekreacyjna jazda przemienia się w walkę.

Wyświetl większą mapę
Dlatego też, moim zdaniem najlepszym wariantem trasy na Nordkapp jest rozpoczęcie od Norwegii i jeśli ktoś ma jeszcze odpowiednio dużo siły, czasu i determinacji, powrót do kraju przez Finlandię, która jest w zasadzie płaska, choć okrutnie monotonna. W odwrotnym przypadku ludzie dojeżdżają na Nordkapp mocno zmęczeni i Norwegie objeżdżają byle szybciej, trasą nr. 6, co jest oczywiście czystą profanacją. Poza tym, za powrotem przez Finalndię przemawiają niższe ceny środków lokomocji, co akurat na tej trasie może mieć znaczenie.
W drugim tygodniu wyprawy stanąłem przed dylematem czy kontynuować jazdę drogę nr „17”, wzdłuż wybrzeża, czy łatwiejszą i szybszą „6”.  Wybrałem tą ostatnią, gdyż tylko w ten sposób mogłem dogonić mojego towarzysza podróży - Michaela. Poza tym owa „6” okazała się nie taka straszna jak ją przedstawiano, także w końcu byłem zadowolony ze swojej decyzji. Tym bardziej, że Michael, który pojechał wybrzeżem doświadczył, jak to sam ujął, małej traumy.
Z rzeczy, które należy zobaczyć, polecam koniecznie Rallarvegen, które warto przejechać nawet w deszczu. Snow Road, które wymaga poważnej wspinaczki, ale wynagradza cały wysilek na szczycie. Oczywiście góry Jotunheimen i drogę nr. „55” oraz wyspy Vesteralen, które bardziej mi się spodobały niż popularne Lofoty.

Sprzęt
Trasa na Nordkapp ze względu na długość i wysokie góry wymaga odpowiedniego przygotowania sprzętu. Ja wychodzę z założenia, że lepiej inwestować w sprzęt w domu niż na trasie. Po pierwsze jest taniej, po drugie łatwiej i bez stresu. Dobry sprzęt jednak niekoniecznie oznacza wysokie koszty. Mój rower kosztował np. w sumie 1500 zł i przetrwał już drugą poważną wyprawę bez uszczerbku. Nie liczę tu oczywiście klocków i sezonowej wymiany kasety i łańcucha.
 Dalej. Sakw Ortlieba i bagażników Tubusa nie musze zachwalać, bo te marki są powszechnie znane i cenione. Pochwale natomiast kuchenkę Jetboila, której oszczędność  (przez 1 m-c zużyłem 2x220 g gazu) szybkość i wygodę zdecydowanie potwierdzam. Schwalbe XR znowu bez przebitej dętki, a mój kochany namiot Robens nadal niezawodny. Śpiwór Cumulusa X-Lite 200 sprawdzał się do temp. około 5 stopni Celcjusza. Poniżej tej granicy komfort spania był zakłócony mimo dodatkowej odzieży (choć trzeba pamiętać, że to kwestia indywidualna). Jedyny problem jaki miałem dotyczył natomiast maty samopompującej Mammuta, z której po 2 tygodniach zaczeło uciekac  powietrze. Po sprawdzeniu jej nad jeziorem okazało się, że ma kilkanaście mikrodziurek, których nie sposób załatać. Wychodzi na to, że to jakaś wada fabryczna materiału. Od następnej wyprawy przerzucam się na karimatę Terma-rest, której się nie pompuje, a tym samym nie sposób jej przebić.
Ogólnie
Całkowity dystans pokonany rowerem wyniósł 4002 km, co oznacza, że pokonywałem w ciągu tygodnia 1000 km. Każdy kto był w Norwegii rowerem wie, że to sporo, blisko 140 km dziennie!
Czasami miewałem oczywiście poczucie, że delikatna równowaga pomiędzy komfortem jazdy, a walką, jest zachwiana, na korzyść tej ostatniej. Był to rezultat różnych decyzji, z których jednak żadnej nie żałuje. Najpierw goniłem bowiem Michaela, bo móc  z nim wspólnie dojechać na Nordkapp. Później spieszyliśmy się do Alty, by zdążyć przed odjazdem naszego hosta, który przyjął nas po królewsku. A pod koniec, z powodu kiepskiej pogody i chęci szybkiego powrotu do domu, średni dystans rósł naturalnie.
Tak więc ogólnie jestem zadowolony. Pogoda mogła być oczywiście lepsza (w sumie w ciągu miesiąca miałem jedynie około 10 dni przyzwoitej pogody), ale pogody przecież się nie wybiera. Jestem zadowolony, bo osiągnąłem swój cel i to w ładnym stylu.
Na wielokrotnie stawiane pytanie: czy nie bałem się jechać sam, odpowiem tak: przez połowę wyprawy miałem znakomitego kompana, a przez drugą połowę byłem ze sobą, w sumie też fajnym gościem!... więc czego się tu bać!:)

Tutaj mój film:
http://www.youtube.com/watch?v=MNcabP9NRL8

A tu reportaz z lokalnej tv, z malymi niescislosciami, ale ok:)

http://tvostroda.pl/index.php?id=552
 




poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Trzej muszkieterowie

Po Finlandii nadeszla kolej na 3 muszkieterów: Estonie, Łotwę i Litwę. Razem jakieś 700 km. Z jednej strony blisko, z drugiej ciągle daleko. Myśl o domu jednak nakręcala mnie tak pozytywnie, ze pierwszego dnia, mimo poznego startu, okolo 13:00, przejechalem prawie całą Estonie. Jechalem via Baltika, wiec wrażenia mialem raczej mieszane. Duzy ruch, ktory zagluszalem muzyka, ale pogoda dobra, a kraj calkiej ladny, lasy i malownicze pola, ktore nieogrodzone, stanowily swietnie miejsce na kemping.
Nastepnego dnia Łotwa. Po drodze, jako ze weekend, spotykam sporo rowerzystow z sakwami. Machamy sobie milo na powitanie, a z niektorymi ucinam sobie krotka pogawedke. Ruch troche mniejszy, srednia predkosc 25 km/h! Dobra pogoda sie utrzymuje, ceny niskie, zblizone do polskich, wiec jedzie sie naprawde przyjemnie. Jedynie dystans ciagle duzy. W glowie pojawia sie natretne pytanie, czy nie ulatwic sobie nieco zycie i wziac jakis srodek lokomocji. Z godziny na godzine ta mysl podoba mi sie coraz bardziej az postanawiam ja zrealizować. W koncu to ja ustalam reguly tej gry!
Rzecz jednak nie jest taka prosta. Bo po drodze same wioski i jedyna opcja to Ryga, ktora polecal mi Michael, ze wzgledu na urodziwe kobiety.
Wjedzam do Rygi okolo 18. Podziwiam miasto i plec przeciwna, faktycznie niczego sobie. Przejezdzam przez zatloczone od turystow centrum i wpadam na dworzec autobusowy. Odwiedzam 3 firmy z mysla by wziac transport do Kowna (Litwa). Nic z tego. Albo wszystko zajete albo juz za pozno. W koncu udaje sie w ostatniej firmie, ale pani z okienka mowi, ze nie daje gwarancji na zabranie roweru. Czekam wiec na kierowce. Pojawia sie przed 19 i kiedy mnie widzi od razu rzuca: nie zabieramy rowerow! Stoje niewzruszony i czekam, az zaladuje wszystkie bagaze. Potem robie mine potluczonego kundla i facet w koncu macha reka. Uff udaje sie. Bede w domu w niedziele, a to oznacza, ze mam jeszcze 1 dzien wolny. Super!
W autobusie spotykam Czecha, ktory tez przyjechal rowerem do Lotwy. Widzial moje "kolo" i sakwy, nie ukrywajac przy tym podziwu. Patrzyl na moj sprzet jak na technologie z NASA, a kiedy pokazalem mu moja trase, to go na jakis czas zatkalo. Czulem sie jakbym rozmawial z kims z innej epoki, jakby ciagle istniala zelazna kurtyna...
Nastepnego dnia musialem jeszcze zrobic 150 km, zeby dojechac do Augustowa, skad odebrala mnie siostra ze szwagrem. Super pogoda sklonila nas do kapieli nad jeziorem, a potem jeszcze wizyty w Gizycku i w koncu po miesiacu i 4000 km dotarlem do domu.
Inny swiat!:)

czwartek, 11 sierpnia 2011

Helsinki

Wczoraj tylko 100 km do Rovaniemi, a potem 12 godzin jazdy pociągiem. O dziwo poszło szybko. Rano jadę przez Helsinki, które robią pozytywne wrażenie i dojeżdżam do portu. Jest długa kolejka, więc zaczynam rozmowę z jakąś Kanadyjka, która wyglada jak stereotypowa blond finka. Gadka szmatka, podchodze do okienka i proszę o bilet. A kobieta mi tłumaczy, że już za późno na check-in roweru, ale moge sprawdzic sam, bo nastepny z tej firmy dopiero wieczorem. Lece więc na złamanie karku. A tu roweru nie ma... Stres... wychodzę na zewnątrz... stoi! Ktoś musial go przestawic. Szybko ruszam w stronę bramek. Pada. Kobieta w kasie mówi, że już w sumie za późno, ale ok. Prosi o dowód i karte. Dowód jest, ale gdzie jest ta cholerna karta?! Uff jest! Pani z okienka: twoja karta nie dziala! Jak to nie dziala, zawsze dzialala! Ma pan gotówkę? Nie mam! Ale mam jeszcze jedną kartę debetowa. Pani z okiena: ta też nie działa! Fuck!!! Przykro mi. Bye! Następny za 2,5 h.

Finska nuda

Finalndia okazala sie krajem prawie wylacznie tranzytowym, to znaczy takim przez ktory wylacznie sie przejezdza. Ciagle las i droga, gdzieniegdzie jeziorko lub rzeczka. Poza tym od czasu do czasu jakas miescina. To wszystko. Jesli dodatkowo jest kiepska pogoda, jak teraz, to staje sie jasne, dlaczego akurat w tym kraju jest tak wysoki wskaznik samobojstw.
Takze dosc smutno tu, ale przynajmniej ceny maja nizsze niz w Norwegii i czasami trafic mozna na fajny zajazd, jak ten, z internetem, kawa i kontaktem do ladowania komorki. Wiecej mi nie potrzeba... moze troche blekitnego nieba.
Wczoraj zrobilem 150 km. Przyznam jednak, ze ta monotonia krajobrazu meczy. Tak wiec ciesze sie, ze dzis Rovaniemi, a tam cieply i przytulny pociag!

środa, 10 sierpnia 2011

Rovaniemi

Pomililem droge, a w zasadzie kierunek... Z Karasjok pojechalem 92, zgdonie z norweska mapa, do granicy, przynajmniej tak myslalem. W rzeczywistosci zamiast jechac na wschod, pojechalem na poludnie. Nie mialem mapy finskiej, by sie w pore zorientowac i tak nici z 75, a poza tym 80 km wiecej do Rovaniemi! Auuuu...
Wbrew moim oczekiwaniom Norwegia pozegnala mnie sloncem, a Finlandia przywitala deszczem i zimnem. Jest okolo 10 stopni! Dystans dnia 205 km. Przynajmniej jezdzi sie tu szybciej i latwiej.
Do Rovaniemi, mojej ziemi obiecanej, 240 km.

Filozofia podrozowania

Cala sztuka rowerowego podrozowania polega na tym, by myslami nie wyprzedzac roweru. Musisz miec oczywiscie jakis cel, okreslony dystans do pokonania, ale jesli wylacznie one napedzaja twoje nogi, wtedy gubisz sens podrozy, ktory kryje sie w kazdym kilometrze i stajesz sie maszyna.
Czasami sie tak wlasnie czuje. Jak cyborg, ktory rano pisze dla siebie program, a potem z zelazna konsekwencja go realizuje, dorzucajac od czasu do czasu kalorycznego wegla do calej maszynerii.
Na szczescie jade przez malowniczy teren, a natura w szczegolnosci tak dziewicza jak ta, uwrazliwia.
W ten sposob cyborg przegrywa z romantykiem, choc obaj przeciez maja silne nogi.

Finlandia

Dzis przekroczylem granice finska, to znaczy tak mi sie wydaje, bo nie bylo zadnego znaku! Zmierzam w kierunku glownej drogi tj. E75. Moim celem jest Rovaniemi, skad biore pociag do Helsinek. Podjalem ta decyzje juz wczesniej. Na poczatku wyprawy zastanawialem sie nad promem z Helsinek, ale okazal sie za drogi i zbyt meczacy. Pociag z kolei jest tanszy i o wiele wygodniejszy. W koncu nalezy mi sie nagroda za norweskie trudy.
Norwegie opuszczam bez zalu . Mam dosc wysokich gor i wysokich cen. Przede mna Finalndia, zielona, ciepla i przytulna!
Stan licznika 175 km.

Na poludnie

Rano wczesna pobudka. Zdjecie z globusikiem, szybkie pozegnanie z Michaelem i dluga! Jak najszybciej od tego zimna!
Poczatek trudny, ale potem calkiem przyjemnie. Pogoda znosna. Jazda spokojna, miejscami nostalgiczna. W koncu dotarlo do mnie, ze wracam do domu, a najtrudniejsze mam za soba. Kazdy kilometr przybliza mnie do Polski.




Po drodze spotykam mlodego Hiszpana. Nazywa sie Jezus i jedzie na oldskulowej kolarce z dwiema malymi sakwami. Mowi mi, ze podrozuje bez namiotu, wiec sie pytam jak spi. Odpowiada, gdzie popadnie, pod mostem, w opuszczonych chatach itd. Mysle sobie: albo mial wyjatkowo dobra pogode albo to jakis czubek, tym bardziej ze ciagle sie usmiecha. Wyglada na to ze kazdy Jezus musi byc meczennikiem.
Pozniej spotykam naszego rodaka. Jechal z Finlandii na Nordkapp i 40 km przed celem... pekla mu tylna obrecz. Porazka! Spedzil w jakims kiblu 6 godzin przeplatajac kola z tylu na przod. A potem sie wycofal, jak go spotkalem jeszcze byl nieco przestraszony. U mnie na szczescie manufakturka spisuje sie na medal. Dystans dnia 185 km.

Nordkapp

Panie i Panowie, Panie Prezydencie, informuje ze Nordkapp zostal zdobyty w sobote o godzinie 18:00.
Z jazda na Nordkapp jest jak ze zdobywaniem gory. Musisz byc zdyscyplinowany i dzialac metodycznie. Michael, bedac juz niezle zmeczonym, chcial rozlozyc ostatnie 230 km na 3 dni. Dzieki jednak ostrej jak brzytwa logice i kiepskiej pogodzie na szczescie mu to wyperswadowalem.
Pierwszy dzien poszedl gladko. 100 km. Drugi jednak nabral nieco dramaturgii, jak to zreszta z reguly na tym odcinku bywa. Po pierwsze pogoda: deszcz, wiatr z przodu. Po drugie tunele i przewyzszenia o lacznej wysokosci 1500 metrow. Szlo wiec opornie, ale sie w koncu udalo. Stan calkowity licznika do Nordkappu 2690 km.





Sam Nordkapp jednak nie przypadl mi do gustu. Strasznie zimno: 5 stopni! Do tego wietrznie i mokro. Poza tym musialem zaplacic za wejscie 150 koron (75 zl)! Kiedys rowerzysci nie musieli nic placic. To byla piekna tradycja. Szkoda ze Norwedzy polasili sie na takich biedakow jak ja i mi podobni.
Jedyny pozytywny akcent to przepiekny film, ktory mozna zobaczyc w tym wypasionym centrum. Z Michaelem poszlismy na seans oczywiscie z piwkiem, by uczcic nasz sukces. I bylo naprawde przyjemnie.

czwartek, 4 sierpnia 2011

U Martina

I w końcu dotarliśmy do Alty, gdzie miał czekać na nas Martin, ale się okazało, że wyjechał wcześniej niż planował. Na szczęście dom był otwarty i mieliśmy pozwolenie by korzystać z jego luksusow, czyli pralki, prysznica i kuchni. Super sprawa, przerwa w odpowiednim momencie. Byliśmy bowiem już naprawdę zmęczeni.
Wczoraj 140 km a dzisiaj 125 km. To ciągle są niezłe wyniki, bo teren nadal gorzysty. Wczoraj znowu 1400 a dziś około 1000 mpm. Wychodzi na to że na płaski teren będę musiał zaczekać aż do Finlandii, której się nieco obawiam, bo jej monotonia może naprawdę doprowadzić do rozpaczy. No ale będzie na to jeszcze czas. Na razie mamy Nordkapp przed nami. Dziś widzieliśmy pierwszy znak z odlegloscia, 240 km, czyli bardzo blisko!
Jestesmy na dalekiej północy o czym świadczą pierwsze renifery, ktore spacerują przy drodze. Jeden, wielki jak koń, przebiegl drogę w odległości 1 metra od samochodu! Nieźle był wystraszony, a my jeszcze bardziej.

środa, 3 sierpnia 2011

Alta

Trasa, ktora wybral Michael, za niemieckim przewodnikiem Norvegien per Rad:), byla piekna ale tez i wyczerpujaca, bowiem jednego dnia zrobilismy 165 km, a nastepnego 155 km. Przy czym tego pierwszego musielismy pokonac odcinki o lacznej wysokosci 1450 metrow! Niezle jak na polnocna Norwegie. Krotko mowiac gory sie jeszcze nie skonczyly i ciagle trzeba mocno pracowac na podjazdach.
Na szczescie pogoda dopisala i mielismy 3 dni slonca. Dzieki temu biwakowalismy dluzej i o wiele przyjemniej niz wczesniej. Jednego dnia na przyklad zjawil sie kolega Michaela na motorze, ktory przyjechal tu az z Niemiec. Tez jedzie na Nordkapp. Michael sie troche z niego nasmiewal, bo faceta zostawila zona i postanowil rozladowac napiecie podejmujac sie samotnej podrozy motorem na Nordkapp.




Dla nas najwazniejsze bylo jednak to, ze mial gest i przywiozl ze soba piwko, co jak mozna sie domyslic, sprawilo nam nie lada radosci.
Obecnie zmierzamy do Alty, gdzie czeka na mnie drugi i prawdopodobnie ostatni host. Jutro mamy wiec goracy prysznic i normalne jedzenie.
Niestety pogoda sie psuje i zanosi sie znowu na walke.
Nordkapp przewidujemy zdobyc;) w niedziele!

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Lofoty i inne wyspy

Na Lofoty dotarlem promem okolo godziny 4 rano. Ciagle zmeczony, bo spalem jedynie 3 godziny, postanowilem, zanim dojade do Michaela, oddalonego 40 km, przespac sie jeszcze 2 godz. I to byl dobry pomysl, bo bylem w stanie zdazyc na umowiona 9:30.
Potem wzruszajace powitanie z Michaelem, krotka przerwa i dalej do pracy.
Rano bolaly mnie jeszcze wszystkie miesnie i kolana. Dopiero nastepnego dnia doszedlem do siebie. Achilles naprawil sie sam:) Wczesniej jednak zrobilem jeszcze 152 km na Lofotach, a pozniej na drugim archipelagu 136 km. Srednia wiec caly czas wysoka, ale pogode mielismy wysmienita i znowy zmieniamy sie na kole, wiec robota idzie az drzazgi leca:)


Lofoty oczywiscie ladne, ale zaskoczyly mnie poziomem zurbanizowania. Myslalem, ze sa tam tylko same osady rybackie, a okazalo sie, ze kwitnie calkiem bujne zycie miejskie.
Teraz pisze z Haarstad na polnocy i wszystkim polecam ten wariant trasy, bo jest naprawde przepiekny. Do konca dnia powinnismy dojaechac juz do 6, a stamtad zostaje 600 km do Nordkappu.

środa, 27 lipca 2011

Na polnoc

Pierwszego dnia mialem mały kryzys spowodowany chyba kontaktem z cywilizacja, kiepska pogoda i ogólnym zmęczeniem. Zrobiłem więc tylko 120 km. Drugi dzień był lepszy, bo przebyty dystans wyniósł 133 km. W ten sposób dojechalem do Grong, co oznacza że zdecydowałem się w końcu na nr. 6. I w sumie jestem zadowolony bo jest tu relatywnie mały ruch i w ogóle nie przypomina to autostrady. W ten sposób poza tym zyskam 1 dzień i zaoszczędze cierpliwości i pieniędzy na promach. Jedyny problem to lewy achilles, który chyba próbuje coś powiedzieć.Jest coś patetycznego w tej mojej jeździe na północ. Ta niebotyczna odległość, te wszystkie góry, lasy, rzeki, jeziora, wprowadza mnie w szczególny nastrój, powagi i kontemplacji. Jeśli dodatkowo słucha się nastrojowej muzyki, a tej mam sporo w telefonie, naprawdę można się wzruszyć. Tylko tir jest w stanie wyprowadzić cię z tego blogiego stanu.;)Po drodze spotkalem rowerzyste z Austrii. Mial z 60 lat i gebe usmiechnieta od ucha do ucha. Pytam sie go skad wraca. Odpowiada, ze z Nordkappu, a potem dodaje, ze jego trasa wynosi 8700 km!. Mowie mu, ze jest wariat. Kiwa pojednawczo glowa, po czym rzuca, ze to jego 3 raz w Norwegii!

Jestem w Mosjoen. Wczaraj zrobiłem 165 km. Dziś pewnie podobnie. Jutro wieczorem bedę już na Lofotach, gdzie będzie na mnie czekał Michael. Zapowiada się super weekend bo ma być dobra pogoda.
Dwa ostatnie dni okazały sie wyjatkowo ciezkie ze wzgledu na dystans, ktory musialem pokonac. Najpierw bylo 185 km, a potem do Bodo 195 km! To wiecej niz myslalem, wiec kiedy dojechalem do portu, bylem prawie pijany i totalnie wyczerpany. Pomimo tego szczesliwy, ze w koncu sie jednak udalo.
Podsumowujac te trase, chcialbym jednak podkreslic pozytywne wrazenia z "6". Po pierwsze nie bylo wcale tak duzo samochodow jak myslalem. Po drugie trasa byla miejscami bardzo malownicza, zwlaszcza w drugiej czesci. Po trzecie wreszcie nie ma tam zadnego problemu z biwakowaniem na dziko. Kazdego dnia bralem kapiel w czystej jak lza rzece, na milej polance. Tak wiec jestem w sumie zadowolony z mojej decyzji. Tym bardziej, ze umozliwila mi ona dogonienie Michaela a w dalszej czesci wspolna podroz az do Nordkappu.

poniedziałek, 25 lipca 2011

W kierunku na Bodo


Pisze jeszcze z Trondheim, bo pozniej nie wiem jak bedzie z Internetem. Wczoraj Indra zaserwowal troche kuchni indyjskiej, ryz z warzywami i pyszny deser. Mila odmiana po polowych zupkach.
Dzis rano natomiast otwieram pralke i zabieram swoje ciuchy, a tu sie okazuje, ze spodenki zmienily nieco kolor, co akurat mi sie spodobalo, i koszulka z bialej przeistoczyla sie na popielata, co akurat nie przypadlo mi do gustu. Trudno bedzie sluzyla do spania.
Ad rem. Zastanawiam sie nad trasa, bo przegladajac wczoraj mape, stwierdzilem ze 17, ktora mialem pierwotnie jechac, strasznie jest polamana, poza tym sporo jest promow, ktorych czestotliwosc jest bardzo niska, w porownaniu z tym co mialem wczesniej. Zastanawiam sie wiec ciagle czy nie pojechac jednak 6 jak Michael. Albo wybrac wariant posredni i pojechac napierw 17, a pozniej zjechac na 6. Chyba tak zrobie.
Aha, wrocila normalna pogoda, czyli pada.
Do Bodo mam jakies 700 km.

niedziela, 24 lipca 2011

W drodze do Trondheim




 By zrealizowac swoj plan do konca musialem przejechac drugie 150 km, co sie nie okazalo takie proste. Wstalem wczesnie rano, pogoda wprost wysmienita, nie tyle cieplo, co goraco, 27 stopni, jak mi powiedziala pewna urodziwa Norwezka. Tak wiec w porownaniu z tym co bylo dotychczas, anomalia.
Ruszylem o 7 i szlo bardzo powoli. Bylem niewyspany i zmeczony calym tygodniem. Droga, co mnie w sumie zaskoczylo, bo niespodziewalem sie zbyt duzo, naprawde ladna. Duzo jezior, rzek i malowniczych wzgorz. W jednym jeziorku oczywiscie sie kapalem. Nie moglem sie powstrzymac, bylo tak goraco, a woda tak czysta. Prosta decyzja.

Dalej snulem sie jak zolw, ale w koncu dojechalem i jestem u mojego pierwszego internetowego hosta, ktory okazal sie chlopakiem, a nie dziewczyna, bo Indra to meskie imie. Kto by pomyslal...
Prysznic, pranie, ladowanie baterii, cieple jedzenie, internet, w sumie malo czasu na relaks, ale jest normalne lozko, wiec sie na pewno wyspie.
Michael, z ktorym sie zalozylem o 1 korone!, ze go wyprzedze przed Nordkappem, jest 200 km nad Trondheim. Daleko!
Na szczescie dalem mu ta korone przy pozegnaniu!

Norweska goscinnosc

Zanim sie rozdzielilismy z Michaelem bylo jeszcze slynne Trollstiegen, tak zwana drabina troli, czyli serpentyna, wybudowana jeszcze przez Niemcow w latach 30 tych. Znaczy byla, ale za mgla! Zrobilem moze ze 3 zdjecia i tyle po najwiekszej, zdaniem niektorych oczywiscie, atrakcji norweskich gor. Podobnie zreszta bylo z fjordem Geiranger.

Jakos jednak nie rozpaczam, bo te miejsce zostaly juz tak skomercjalizowane, ze wiecej tam ludzi niz w Oslo!
I tak na nowo zostalem sam na placu walki. Bylem jednak podbudowany tym, ze mam za soba najwyzsze gory, najciezszy etap i w sumie nic mi, ani rowerowi nie dolega.
Postanowilem wiec dojechac do Trondheim w niedziele, ale zeby ten plan wykonac musialem w 2 dni zrobic 300 km.
Pojechalem najpierw w kierunku na Molde, gdzie zaliczylem wredny tunel, okolo 3 km, 10% w dol, a potem 10% w gore!
Pozniej bylo juz o wiele przyjemniej, bo po pierwsze nie padalo, a po drugie gory znacznie mniejsze.
Zrobilem w koncu te zaplanowane 150, a nawet 153 km.
Tego dnia chcialem sie rozbic na jednej z norweskich posesji. Znalazlem ladne miejsce nad jeziorkiem. Poszedlem wiec sie spytac. Koles byl nieco zdziwiony i po 5 minutach negocjacji przyniosl negatywna odpowiedz, cos w stylu, inni moga czuc sie niekomfortowo, ale wyslal mnie do domu dalej. Ide wiec nieco skwaszony i sprzedaje ta sama spiewke o pedalowaniu na Nordkapp itd. Gosciu patrzy na mnie i mowi. No! Pytam czemu? Ze wzgledu na dzieci! Ze co?! Gdyby pytal oblesny harleyowiec, z browarem w reku, to powiedzmy ok, ale taki godny pozalowania cyklista jak ja mialby byc zagrozeniem dla dzieci!?