Winterson

"There are times when it will go so wrong that
you will barely be alive, and times when you realise that
being barely alive, on your own terms, is better than
living a bloated half-life on someone else`s terms
"

Jeanette Winterson

środa, 30 maja 2012

Tunel

Rano obudzilem sie jak na kacu. Mocno oslabiony, ze spierzchnietymi ustami i jedna mysla: musze cos wypic. Moj stan poprawil sie na tyle, ze pomyslaem, ze bede mogl zrobic troche kilometrow na rowerze. Moje miejsce noclegowe budzilo we mnie jedynie obrzydzenie, wiec nie zastanawiajac sie dlugo, wyruszylem.
Wloklem sie nieslychanie. Do miasta Sevan oddalonego 10 km, jechalem ponad godzine. Tam ugotowalem sobie cos do jedzenia, ale moj systsem trawienny wyrzucil to natychmiast na zewnatrz.
Plan minimum byl taki zeby dojechac do Dilijan, miasta oddalonego o 30 km. Niestety szlo strasznie opornie. Jechaelm na prostej przy predkosci 7-8 km/h, lapiac od czasu do czasu kolke. Przypomnial mi sie Lance Armstrong, ktory tuz po chemioterapii wsiadl na rower i zauwazyl ze nie moze dogonic pani jadacej z koszykiem. Choc to porownanie na wyrost, wlasnie sie tak czulem. Minalem faceta z ktory szedl z duzym workiem i nie moglem sie go pozbyc z horyzontu.
Dobrze ze droga szla w dol, w innym przypadku, poddalbym sie.
W pewnym momencie moim oczom ukazal sie tunel. Nie pierwszy w moim rowerowym zyciu, nie pierwszy w Armenii. Niestety opacznie zrozumialem znak stojacy przed nim, biorac liczbe 100 metrow jako jego dlugosc, a nie dystans do niego. Okazal sie znacznie dluzszy niz 100 metrow. Moze 3 km.
Droga prowadzila w dol, wiec bardzo szybko nabralem predkosci. Moglo to byc okolo 50km/h albo i wiecej. Balem sie hamowac zeby nie stracic rownowagi. W pewnym momencie zrobilo sie ciemno, a ze moje oswietlenie mialem wylaczone, z powodu pokreconych kabli, nie zauwazylem koleiny na drodze i z hukiem wjechalem w dziure. Sila uderzenia byla tak duza, ze kierownica mi sie wygiela do dolu, spadl lancuch i poluzowaly szprychy. Poza tym bezpowrotnie stracilem bidon.
Od razu sie obudzilem i reszte tunelu przeprowadzilem rower na piechote, dokrecajac szprychy przy wyjezdzie.
Najadlem sie troche strachu, bo moglo to sie skonczyc o wiele gorzej, a tu nawet roweru jakos nie uszkodzilem.
Tak wiec dzien przebiegal "cudownie". Na szczescie zauwazylem Dilijan na dole i powoli trzymajac caly czas palce na klamkach zjechalem na dol.
Wszystko zakonczylo sie happy endem, bo znalazlem tanio nocleg i internet. No i czuje sie znacznie lepiej.

Koszmar minionej nocy

Z rana mialem przed soba przelecz o wysokosci 2500 metrow. Szlo powoli, ale w koncu wyszlo. Odcinek z Norawank do przeleczy praktycznie bez samochodow. A po wjezdzie na gore ukazala sie moim oczom bajkowa kraina, pelna zielonych pagorkow, zasniezonych szczytow i kwiatkow roznej masci. Tak, az sie wzryszylem. Dlugo to nie trawlo, bo jak tylko moim oczom ukazal sie Sevan, krajobraz sie zmienil za sprawa szpecacych horyzont miasteczek. Miasta w Armenii to w sumie potworki: wszystko jakby bez ladu i skladu, domy bez tynkow i elewacji oraz wszedobylskie smieci.
Pospieszylem wiec w kierunku jeziora, ktorego blekit przyciagal wzrok juz z daleka. Jechalem wzdluz akwenu jakies 40 km, z mysla by rozbic sie wieczorem tuz przy nim. Taki romantyczny pomysl: ja w namiocie i zachod slonca na jeziorem. Rzeczywisctosc jednak okazala sie zupelnie inna. W ostatecznosci bowiem trafilem nad polane, gdzie bylo sporo muszek i krowich plackow, a woda zimna i z glonami.
Najgorsze jednak bylo przede mna. Przez Ostatnie 20 km odczuwalem bol glowy i zoladka, zrzucajac to na brak porzadnego posilku. Postanowilem wiec ugotowac moja bombe kaloryczna z Polski, czyli puree ziemiaczane z sosem grzybowym. Okazalo sie jednak, ze po rozlozeniu namiotu nie mam sil, zeby zagotowac wody. Z minuty na minute czulem sie coraz gorzej. Dodatkowo rozszalala sie burza, taka all inclusive, czyli z grzmotami, piorunami i gradem, tak gradem! Poziom mojego samopoczucia spadal gwaltownie i zrozumialem, ze musialem sie czyms zatruc. Pierwsze wymioty byly jeszcze podczas burzy, nastepne przez caly wieczor. Towarzyszyla mi goraczka i zimne dreszcze. W pewnym momencie, kiedy nie bylo czym wymiotowac, myslalem ze sie przewroce. Po kilku godzinach poczulem sie na tyle lepiej, zeby zagrzac herbaty. Problem polegal na tym, ze jedyna woda jaka mialem pochodzila z jeziora, a w tej plywaly jakies glony i balem sie zeby nie pogorszyc swego stanu. Pragnienie jednak wygralo i w koncu okazalo sie ze woda jest pitna, przynajmniej przegotowana.
W nocy mialem omamy i dreczylo mnie pytanie co bedzie rano. Rozumowalem w nastepny sposob. Jesli bedzie kiepsko, bede musial poszukac jakiegos lekarza. Probowalem sobie przypomniec slownictwo rosyjskie zwiazane z chorobami, ale szlo mi kiepsko. Wyobrazalem sobie, ze trafie do wsi w poszukiwaniu lekarza, a tam jakis chlop zaprowadzi mnie do ich znachora, ktory wlasnie przyjal porod konia czy cos takiego i po kilku chwilach bede lezal w lozku  popijajac wywar ziolowy.  A dzieci z wioski bede chodzily w moich ciuchach i bawily sie kamera. Wyobraznia!





Ararat

Jechalo sie tak dobrze, ze zatrzymalem sie dopiero pod miejscowoscia Ararat, niedaleko gory Ararat. Dla Ormian to wyjatkowa gora. Wedle biblijnego podania, to wlasnie tam zacumowal Noe ze swoja arka. Ararat rzeczywiscie robi wrazenie, bo mierzy pona 5000 metrow i wyglada dosc majestatycznie.
Zreszta gory rosna w oczach. Najpierw przelecz okolo 2000 metrow, a potem dlugi zjazd i wyladowalem w jednej z najwiekszych atrakcji Armenii, czyli monastyru Norawank. Jest on umieszczony na szczycie gory, wiec musialem sie tam najpierw wdrapac. 8 km ciezkiej wspinaczki. Bylo jednak warto, bo sama droga jest przepiekna. Prowadzi jakby kanionem, a z boku plynie rzeczka. No gorze fotki, gratulacje (od wycieczki z Wloch) i znowu fotki, a potem zjazd.
Podczas zjazdu zatrzymalem sie na chwile, bo zauwazylem, ze jakis facet trzyma weza. Po drodze widzialem kilka przejechanych, ale na zywo, jeszcze nie. Dlugi byl skubaniec, jak moja noga. Przy czym bal sie pewnie bardziej niz ja.
Poludunie Armenii wydaje sie bardziej rozwiniete niz polnoc, gdzie niektore wioski wygladaja jak obozy uchodzcow. Powstaje nawet jako taka infrastruktura turystyczna. Nie to, zebym skorzystal, po prostu odnotowuje jako ciekawostke:)
Szkoda tylko, ze za tym "postepem" nie idzie troska o srodowisko, a przede wszystkim o wszedobylskie smieci.







Kierunek Erewan


Z Tbilisi do Erywania jest ponoc 300 km. Wymyslilem sobie, ze zrobie ta trase w 3 dni i sie udalo. Nie wjezdzalem jednak do stolicy, bo uslyszalem od kilku osob ze nie warto. Nie licze tu Gruzina, ktory sprzedawal mi gaz, bo w tym rejonie o sasiadach, jesli sie w ogole mowi, to tylko zle. Spotkalem jednak sakwiarza z Holandii, ktory w Erywaniu byl i nie polecal. A, ze duze miasto plus rower to kiepskie polaczenie, wybralem objazd. Z rana postanowilem wypic kawe i cos zjesc. Zajechalem wiec na jakies zadupie, liczac na to, ze bedzie tanio. Zamowilem kawe plus rybe z kartuszka. W miedzyczasie podstawiono mi saltake, chleb i ser. Bylo tego tyle, ze nie moglem skonczyc. A potem przyszlo do placenia. Wyszlo 50 zl, to wiecej niz w Polsce za taki obiad, a ja siedzialem w jakims oblesnym pokoiku. Po prostu potraktowano mnie jak bogatego turyste z zachodu. Pozniej rozmawialem z jednym Ormianinem, ktory mieszkal w Polsce i znal calkiem niezle polski. Spytalem go ile "normalnie" kosztuje taki obiad? Odpowiedzial, ze polowe, max. 30 zl.Lekcja z tego taka: zamawiasz cos, zawsze pytaj sie o cene.
Pozniej bylo tylko lepiej: znalazlem internet (za darmo). Droga glownie z gorki i pogoda niezla. Im nizej zjezdzam tym cieplej. Wlasnie sie dowiedzialem, ze nie musze placic za kawe. Moze znajomy-Ormianin zaplacil...

niedziela, 27 maja 2012

Armenia

Armenia, w przeciwienstwie do Gruzji, przywitala mnie nie psami lecz swiniami, ktore o dziwo tez zaczely mnie gonic?!
Pierwsze wrazenie? Armenia to swietne miejsce na kolejny odcinek Mad Maxa. Pelno tu starych postradzieckich kombinatow przemyslowych. Jest tego tyle, ze dochodze do wniosku, ze w slusznie minionej epoce kraj ten musial byc przemyslowym pupilkiem ZSRR. Nie ma tu tez zadnego problemu z porozumiewaniem sie paruski.
Tylko pogoda na razie kiepska. Wczoraj ledwo co zdazylem rozbic sie przed deszczem.  Dzis niestety pada od poludnia i nie chce przestac.
 Sa jednak i pozytywne strony tej sytuacji. Postanowilem zatrzymac sie w jednym miejscu zeby przeczekac deszcz. A tu okazuje sie ze wycieczka Ormian ma jakas biesiade. Po pol minucie siedzialem juz przy stole, a po minucie mialem kubeczke z wodka i pelny talerz. Ostatecznie skonczylo sie na 2 talerzach i 5 kubeczkach, choc propozycji bylo znacznie wiecej.
Zauwazylem, ze Ormianie lubuja sie w dlugich toastach. Jeden nauczyciel, jak pozniej sie dowiedzialem, przemawial bodaj 20 minut...
Po godzince odjechalem wezykiem do Vanajor, pozdrawiajac wszystkich napotkanych po drodze policjantow.
Armenia to kraj pelen smaczkow i swojskich klimatow. To kraj, w ktorym zamawiajac kawe mozesz uslyszec historie zycia wlascicielki kawiarni. Pracowal ona wczesniej w Soczi z rodzina i w wyniku kryzysu musiala sie przeprowadzic z powrotem do Armeni.
Armenia slynie ze swojej diaspory rozsianej po calym swiecie. Burzliwa historia tego kraju spowodowala masowa emigracje i dzis wiecej Ormian mieszka za granica niz w kraju.W Los Angeles 2 mln, podczas gdy w calej Armeniii 3 mln.
Wyjezdzajac z miasta zaliczylem jeszcze jedna impreze (sobota!) u Gracia, ktory mial urodziny. Jego zlote zeby swiecily sie tak mocno, ze nie moglem odmowic. Wypilem jeszcze dwa kubeczki i pojechalem szukac miejsca na nocleg. W koncu wybralem taki z widokiem na gory, a rano obudzilo mnie slonce.

Tbilisi, gaz i klaksony

Rower caly! Ja troche zmeczony, bo choc lot przespalem to stres zrobil swoje. Spotkalem dwoch rodakow, tez z rowerami. Oznajmili mi, ze za swoje rowery nie zaplacili. Wystarczylo sie poklocic. Poczulem sie jeszcze bardziej zmeczony.
Po 1-2 godzinach wyjechalem z lotniska. Bylo chlodno i pochmurno. Na dzien dobry przywitaly mnie psy i zmusily do szybszej jazdy. Plan byl nastepujacy. Pojechac do Tbilisi, kupic gaz do kuchenki, a potem ruszyc w kierunku Armenii.
Stolica Gruzji to komunikacyjna porazka, nie tylko dla rowerzystow, ale przede wszystkim dla zmotoryzowanych. O (nie)kulturze uzywania klaksonow mozna by pisac elaboraty. Ja ogranicze sie do krotkiej uwagi, ze klakson w Gruzji przestal pelnic funkcje sygnalu ostrzegawczego i stal sie zwyczajnie katalizatorem emocji, ktore maja nieco nadpobudliwa nature.
Do sklepu w koncu trafilem. Gaz kupilem, tak wiec misja udana. Na szczescie, bo bez gazu nie byloby gotowania, a bez gotowania jedzenia, a bez jedzenia...:)
Wyjazd z Tbilisi nieco traumatyczny. Musialem jechac czteropasmowa droga, z rondami bez swiatel. No, ale sie w koncu udalo i po jakims czasie dotarlem do granicy z Armenia.
Dystans nieznany, bo zepsul mi sie licznik.
Nocleg spedzilem w naprawde fantastycznym miejscu, zasloniety drzewami, tuz nad rzeka.

Wylot

Lotnisko. Sa miejsca, gdzie czlowiek czuje sie chyba bardziej samotnie niz gdzie indziej. Lotnisko wydaje sie byc wlasnie takim miejscem. Moze dlatego ze lece sam, a moze wynika to z natury tego miejsca. Nikt, poza pracownikami, ktorzy wydaja sie nieco nieobecni, nie przebywa tutaj na tyle dlugo zeby zapuscic tu korzenie. Wszyscy na cos czekaja. Nikt tu naprawde nie j e s t, wlacznie ze mna.
Z przodu grupowa wycieczka z Polski. Jak to w grupie: razno i wesolo. U mnie z kolei niepewnosc i niepokoj. Tym w sensie negatywnym rozni sie wyprawa od wycieczki? Czemu nie jade na wycieczke?!
 Po prawej para backpakerow. Dziewczyna siedzi na podlodze. Obok niej worek z ciuchami w nieladzie. Czy oni jada na wyprawe? Istnieje jakies kryterium pozwalajace to rozstrzygnac? Samodzielna organizacja? Ryzykowne cele podrozy? Stefan Glowacz, niemiecki alpinista, pisal o zasadzie by fair means, co znaczy "poprzez uczciwe srodki", czyli im mniej pomocy z zewnatrz tym lepiej. Zdaje sie ze backpakersow to nie obchodzi, bo dobrze sie bawia.
Ja nie mam powodu, bo za rower zaplacilem 280z! Rozboj!!!

czwartek, 24 maja 2012

Time to go!

No i nadszedł wreszcie sądny dzień. Rozstrzygnęłam z panią od ubezpieczeń kontrowersyjną kwestię granic geograficznych Europy, bo okazało się jednak, że  jade w rejon europejski. Na szczęscie, bo opcja "świat", była dużo droższa. Ze względów ekonomicznych, kupiłem jednak ubezpieczenie tylko na 1 m-c, wychodząc z założenia, niepopartego w zasadzie żadnymi racjonalnymi przesłankami, że wszystko co najgorsze może mnie spotkać na pierwszym etapie podróży, tj. z Tbilisi do Istambułu.:)
Rower spakowany w karton, a reszta sprzetu, na szczęscie, zmieścila sie w dwie sakwy i worek na namiot. Moj obecny dylemat to czy brac kuchenke benzynowa i miec swiety spokoj, ale ciezszy i miej wygodny sprzet, czy zabrac palnik gazowy (Jetboil), który jest lekki i wygodny. Skłaniam się bardziej ku drugiej opcji, ale bede musial z lotniska pojechac do Tbilisi aż 20 km, znalezc sklep z kartuszami i zorientowac sie czy rzeczywiscie sa dostepne. Tak wiec istnieje pewne ryzyko.
Apropos ryzyka. Płeć słaba, częściej niż ta druga, zainteresowana bardziej trasa i gadżetami, notorycznie zadawała mi jedno pytanie: czy się boję? Z reguły odpowiadałem,że obawy to rzecz naturalna i trzeba ją wpisać w koszty tego typu wyprawy. Obawiam się na przykład, że rower nie dotrze cało do Tbilisi, że nie znajde gazu, ze ruch drogowy w Gruzji przejdzie moje najśmielsze oczekiwania, że tureckie dzieciaki beda mialy dobre oko i jeden czy dwa kamienie mnie jednak dosięgną, itd. Występuje tutaj niewiadoma, której nie da się racjonalnie oswoić. Bez tej niewiadomej jednak cała wyprawa nie miałaby sensu, bo po co jechać w miejsce, gdzie wszystko co może nas spotkać jest do przewidzenia.
Tak więc: czy się boję? Oczywiście, że nie! ;)
Do zobaczenia za 2 m-ce!


niedziela, 6 maja 2012

Weekend majowy

Ponizej kilka fotek i mapa trasy jaka zrobilismy z kolega w weekend majowy.
Start i meta w Mikołajakch. Trasa została tak zaplanowana by objechac Mamry i Śniadrwy. Wyszło nieco ponad 200 km., 100 na dzień. Nocleg mielismy w Gizycku, na polu kempingowym z pociagiem w tle:) Staralismy sie unikac glownych dróg i 30 a moze 40% zrobilismy bezdrozami, przede wszystkim lasem. Pogoda, jak widac na zdjeciach jak na zamówienie.











Trasa rowerowa 1553086 - powered by Bikemap