Winterson

"There are times when it will go so wrong that
you will barely be alive, and times when you realise that
being barely alive, on your own terms, is better than
living a bloated half-life on someone else`s terms
"

Jeanette Winterson

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Trzej muszkieterowie

Po Finlandii nadeszla kolej na 3 muszkieterów: Estonie, Łotwę i Litwę. Razem jakieś 700 km. Z jednej strony blisko, z drugiej ciągle daleko. Myśl o domu jednak nakręcala mnie tak pozytywnie, ze pierwszego dnia, mimo poznego startu, okolo 13:00, przejechalem prawie całą Estonie. Jechalem via Baltika, wiec wrażenia mialem raczej mieszane. Duzy ruch, ktory zagluszalem muzyka, ale pogoda dobra, a kraj calkiej ladny, lasy i malownicze pola, ktore nieogrodzone, stanowily swietnie miejsce na kemping.
Nastepnego dnia Łotwa. Po drodze, jako ze weekend, spotykam sporo rowerzystow z sakwami. Machamy sobie milo na powitanie, a z niektorymi ucinam sobie krotka pogawedke. Ruch troche mniejszy, srednia predkosc 25 km/h! Dobra pogoda sie utrzymuje, ceny niskie, zblizone do polskich, wiec jedzie sie naprawde przyjemnie. Jedynie dystans ciagle duzy. W glowie pojawia sie natretne pytanie, czy nie ulatwic sobie nieco zycie i wziac jakis srodek lokomocji. Z godziny na godzine ta mysl podoba mi sie coraz bardziej az postanawiam ja zrealizować. W koncu to ja ustalam reguly tej gry!
Rzecz jednak nie jest taka prosta. Bo po drodze same wioski i jedyna opcja to Ryga, ktora polecal mi Michael, ze wzgledu na urodziwe kobiety.
Wjedzam do Rygi okolo 18. Podziwiam miasto i plec przeciwna, faktycznie niczego sobie. Przejezdzam przez zatloczone od turystow centrum i wpadam na dworzec autobusowy. Odwiedzam 3 firmy z mysla by wziac transport do Kowna (Litwa). Nic z tego. Albo wszystko zajete albo juz za pozno. W koncu udaje sie w ostatniej firmie, ale pani z okienka mowi, ze nie daje gwarancji na zabranie roweru. Czekam wiec na kierowce. Pojawia sie przed 19 i kiedy mnie widzi od razu rzuca: nie zabieramy rowerow! Stoje niewzruszony i czekam, az zaladuje wszystkie bagaze. Potem robie mine potluczonego kundla i facet w koncu macha reka. Uff udaje sie. Bede w domu w niedziele, a to oznacza, ze mam jeszcze 1 dzien wolny. Super!
W autobusie spotykam Czecha, ktory tez przyjechal rowerem do Lotwy. Widzial moje "kolo" i sakwy, nie ukrywajac przy tym podziwu. Patrzyl na moj sprzet jak na technologie z NASA, a kiedy pokazalem mu moja trase, to go na jakis czas zatkalo. Czulem sie jakbym rozmawial z kims z innej epoki, jakby ciagle istniala zelazna kurtyna...
Nastepnego dnia musialem jeszcze zrobic 150 km, zeby dojechac do Augustowa, skad odebrala mnie siostra ze szwagrem. Super pogoda sklonila nas do kapieli nad jeziorem, a potem jeszcze wizyty w Gizycku i w koncu po miesiacu i 4000 km dotarlem do domu.
Inny swiat!:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz