Winterson

"There are times when it will go so wrong that
you will barely be alive, and times when you realise that
being barely alive, on your own terms, is better than
living a bloated half-life on someone else`s terms
"

Jeanette Winterson

środa, 4 sierpnia 2010

Askja, czyli ladowanie na Ksiezycu



Askja jest znana z tego, ze w jej okolicach Armstrong i ten drugi, nie pamietam nazwiska, trenowali przed lotem na ksiezyc. I rzeczywiscie miejsce wyglada kosmicznie, piaski, glazy i spory krater, a w nim dwa jeziora, jedno wieksze, a drugie mniejsze, gdzie temperatura siega 22 stopni, a wiec dla takich amatorow cieplych zrodelek jak my, po prostu raj.
Z Egilstadir do wjazdu na pustynie zrobilismy okolo 80 km, a potem jeszcze z 20 na interiorze. Droga kiepska; kamienie, piasek, w najlepszym wypadku szutr i glina. Pierwsza noc spedzilismy na werandzie w opuszczonym domku letniskowym. Troche chlodniej niz w namiocie, ale Lukasz mowil, ze chrapalem, wiec odpoczynek raczej udany.
Nastepnego dnia mielismy wstac wczesniej, ale sie nie udalo, jak zwykle zreszta... Tego dnia, by dotrzec do Askji musielismy przejechac ponad 90 km. Rowerem w interiorze taki odcinek to naprawde niezle wyzwanie, tym bardziej kiedy jedzie sie 910, czyli jedna z trudniejszych tras w interiorze. 910 w polowie usypana jest z kamieni, a w polowie ze zwiru i piasku, po ktorych nie da sie po prostu jechac i trzeba pchac, o czym nie wiedzielismy oczywiscie...

Nasze safari zaczelismy 0 9:30, a skonczylismy 0 24, czyli 14 godzin w siodle!
Najbardziej martwilismy sie o rowery, bo wjechalismy w niezly teren rowerami w zasadzie trekkingowymi - szerokosc opon 1,6 i 1,7 - z powaznym bagazem. Najbardziej dostaly bagazniki, ale przetrwaly. My za to wygladalismy jak zjawy. Lukasz nabawil sie dodatkowo po drodze drobnej kontuzji achillesa...
Na interiorze najgorszy jest piasek. Na poczatku kiedy trasa byla kamienista, jechalismy powoli, ale jechalismy. Kiedy jednak zaczal sie piasek, jazda sie w zasadzie skonczyla. Albo jechalismy jak na lodzie, meczac sie nieproporcjonalnie do przebytego dystansu, albo pchalismy rowery. W sumie 10-20 km pchania. Po drodze bylo kilka brodow, ale byly dosc plytkie, wiec stanowily raczej atrakcje niz przeszkode.
W koncu dojechalismy we mgle, ktora potegowala poczucie zagubienia i narobila nam niezlego pietra. Lukasz poszedl od razu spac. Ja skierowalem sie do kuchni, zjadajac 3 kaszki manne, bo po ciemku nie widzialem co biore. Brudny spocony i zapchany kaszka poszedlem spac kolo 1 w nocy. Przebyty dystans 94 km.
Poranek piekny. Po mgle ani sladu, slonce i niebieskie niebo, jak nie na Islandii. Ladna pogoda, super camp i wyjatkowy krajobraz. Szybko wiec zapomnielismy o wczorajczych trudach.
Z rana po obfitym sniadaniu ruszamy na glowna atrakcje: jezioro w kraterze wulkanu. Reczniczek, zel pod prysznic i na plaze (16km).
Te mniejsze jeziorko, urocze. Cieple, blekitne oczko, ktore otaczaja mieniace sie w roznych kolorach skaly. Woda smierdziala siarka, ale byla czysta, a co najwazniejsze ciepla... Dziwne uczucie, po zanuzeniu glowy, dzwiek jakby woda wrzala. W koncu jestesmy na wulkanie!
Tego dnia mielismy jechac dalej, ale bylismy tak zmeczeni, ze postanowilismy zrobic sobie dzien odpoczynku, tym bardziej, ze miejsce warte poswiecenia dluzszego czasu.




Tymczasem poznalismy pewnego Niemca, ktory przyjechal z przyczepka i jak sie okazalo jest na interiorze po raz trzeci i generalnie ma obsesje na punkcie islandzkiej pustyni. Kiedy powiedzielismy mu, ze przyjechalismy 910 pokiwal glowa z uznaniuem i stwierdzil, ze tylko Polacy wybieraja ten odcinek i wyciagnal z tego wniosek, ze jako narod mamy sklonnosci sadomasochistyczne. Cos w tym jest...


Z powrotem wracalismy droga 88. Nasz znajomy Niemiec dal nam 2 pumpernikle, po dacie waznosci, ale ciagle dobre i smaczne. Zapasy nam sie skonczyly wiec te chlebki sprawily nam wielka radosc. 88 miala byc lepsza od 910, ale byla lepsza jedynie odrobine. Oczywiscie nie obylo sie bez pchania roweru. Spalismy niedaleko drogi. Tego dnia wrocil deszcz.
Stan licznika 84 km. W sumie w interiorze 210 km.

2 komentarze:

  1. Kurde zazdroszcze wam tej Askji trochę :) My niestety nie mogliśmy do niej dotrzeć z powodu obsuwy czasowej. Co do problemów ze znalezieniem internetu o jakim czytałem w jednym z poprzednich postow to osobiście z doswiadczenia polecam szukac darmowych hot spotow na stacjach N1 i w centrach miast(pytac miejscowych). Sam tak robilem i ani razu nie placilem za dostep do sieci.

    Fajnie słyszeć, ze nie macie aż takiej złej pogody jak my mieliśmy na początku. W ogóle chyba w sierpniu sie jakby troche uspokaja na Islandii tak patrze.

    Zycze powodzenia i goraco pozdrawiam

    Paweł Z.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak pogoda rzeczywiscie sie poprawila. Pierwsze dni padalo i wialo, a ostatnio jedynie mrzy gdzieniegdzie... Nie pamietam kiedy na przyklad ostatnio zakladalismy ochraniacze na buty...
    Z internetem to jest tak, ze mamy ekstremalny laptop, ktory potrzebuje silnego sygnalu i choc siec jest niezabezpieczona nie zawsze daje rade...
    Pzdr

    OdpowiedzUsuń