Winterson

"There are times when it will go so wrong that
you will barely be alive, and times when you realise that
being barely alive, on your own terms, is better than
living a bloated half-life on someone else`s terms
"

Jeanette Winterson

piątek, 13 sierpnia 2010

Chilli out

Z Gulfoss pojechalismy na slynny Geysir, oddalony raptem kilka kilometrow od wodospadu. Geysir to chyba najbardziej popularny punkt wszystkich wycieczek, no moze poza Blekitna Laguna, do ktorej, co sie dowiedzielismy od Tomka, w sezonie letnim ustawiaja bardzo dluuugie kolejki.
Geysir, to obszar, na ktorym znajduje sie kilka gejzerow. Ten najwiekszy, znajdujacy sie w kraterze wulkanu jest nieczynny od lat 60-tych. i wybucha jedynie podczas trzesien ziemii. Ciagle jednak jest Strokkur, ten na zjeciu nizej, wyrzuca woda co pare minut, z reguly 5-6 na wysokosc okolo 35 metrow. Najpierw bulgoce nieco, a potem bum! Naprawde robi to wrazenie. Tylko ci turysci, bylo ich mnostwo...
Po drodze spotkalismy Niemcow na rowerach i ucielismy z nimi, a w zasadzie z jednym z nich, dluzsza pogawedke. Dalismy kilka tipsow, gdzie jechac, co warto zobaczyc itd. Zdradzilismy nieco tajnikow naszej filozofii campowej i wspomnielismy oczywiscie o dwoch baniach pod Dupavikiem, co szczegolnie przypadlo im do gustu. Kazdy rowerzysta docenia tego typu miejsce.
I ruszylismy dalej.
Skonczyly nam sie zapasy zywnosci wiec zatrzymalismy sie w sklepie by cos kupic. Lukasz, jak zwykle zreszta, wybral bardzo ostroznie i racjonalnie pare wspolnych produktow i poszedl do kasy. Ja postanowilem zaszalec i kupilem dodatkowo cale opakowanie babeczek. Bylo tego z 10 albo wiecej sztuk. Smakowaly raczej srednio, wiec zeby nie miec wyrzutow sumienia, pozarlem od razu wszystkie, 2 oddajac Lukaszowi. W miedzyczasie jakis dzieciak zostawil cale opakowanie frytek i pojechal z tatusiem do domu. Po 1o minutach byly juz w moim zoladku. Smakowaly jeszcze gorzej niz babeczki, w zasadzie byly to najgorsze frytki jakie jadlem w calym swoim zyciu, ale co tam!
Wyrzucajac opakowanie po frytkach natknalem sie w smietniku na polowe coli, wiec kiwam porozumiewawczo do Lukasza, a on mowi, zebym nie przesadzal...
Wyprawa tego typu rozluznia nieco gorset konwenansow jaki nosimy na codzien. Jezdzac na obrzezach cywilizacji i rozbijajac sie na dziko zyjemy jakby poza spoleczenstwem i w ten sposob czesc jego zwyczajow traci moc. Wrzucamy po prostu na luz. Ludzie i tak traktuja nas z przymruzeniem oka, wiec nie jest to takie trudne jakby sie moglo wydawac, a czasami daje sporo frajdy.
W kazdym badz razie zapchalem sie na dobre. Bylem na tak zwanym fullu, jak ja to nazywam. A przed nami jeszcze troche kilometrow do zrobienia, w tym jak sie okazalo 14-procentowy podjazd.
Tego dnia zrobilismy jedynie 60 km i rozbilismy sie niedaleko parku narodowego w pieknej scenerii nad jeziorem.

3 komentarze:

  1. Hehe - skąd ja to znam! turysci zamawiający caly, wielki zestaw zarcia tylko po to by zostawić wszystko na stole po jednym kesie hamburgera! Tez sie czasem tak dozywialismy:) I cole pozostawiona tez pilismy - ot rozlalismy do kubeczkow i juz:)

    Po 2 tygodniach spedzonych w "normalnym" swiecie stwierdzam, ze teskno mi troche do islandzkiej dziczy:)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wychwyciłem tylko jeden mistake na początku - chyba nie chodziło wam w tym poście o Godafoss a pewnie o Gulfoss..

    OdpowiedzUsuń