Winterson

"There are times when it will go so wrong that
you will barely be alive, and times when you realise that
being barely alive, on your own terms, is better than
living a bloated half-life on someone else`s terms
"

Jeanette Winterson

środa, 11 sierpnia 2010

F35, czyli Interior po raz ostatni


Litera F oznacza sie w Islandii trasy gruntowe, terenowe. Droga F35 jest jednak przejezdna dla zwyklych osobowych samochodow, nie tak jak trasa do Askji, na ktora moga wjezdzac jedynie samochody z napedem na 4 kola.
Tak przynajmniej wyglada to w teorii i na mapie. W rzeczywistosci trasa F35 na odcinku okolo 100 km niczym nie rozni sie od tej do Askji. Nie bylo wprawdzie tego ich czarnego zamulajacego piasku i brodow rzecznych, ale wszystko poza tym jak na 88. To znaczy kamienie, garby, ktore nasze koleznaki z Holandii ochrzcily tarka (washing bord) oraz wulkaniczny pyl. Razem wziete stanowily mieszanke tak irytujaca, ze przypomnial nam sie caly koszmar z Askji.
Na szczescie trasa bardzo malownicza, sporo jezior, gor i dwa lodowce, ktorych krajobrazy kompensowaly wszystkie trudy jazdy.
Po drodze mnostwo rowerzystow. Na poczatku spotykamy 2 Francuzow, jadacych na rowerach przelajowych, o cienszych oponach niz nasze, ale z przyczepka. Nie jest to amerykanski Bob, najlepszy z najlepszych!, ale jakies dziadostwo z aluminium. Przejechali raptem 200 km i juz maja powazny problem, bo pekl im stelaz! Radza sobie przy pomocy zwyklych plastikowych opasek, ale mowia nam, ze w Interior juz nie beda wjezdzac. Dajemy im kilka dodatkowych opasek i zyczymy szczescia. Przyda sie na pewno.


Po drodze doganiaja nas dziewczyny z Holandii. Troche zartujemy i wymieniamy sie mejlami. A potem jedziemy dalej, bo mamy inne tempo, a chcemy przejechac F35 w 2 dni.
Po drodze zaliczamy urocza kawiarenke, gdzie za niewielkie pieniadze dostajemy caly dzbanek kawy. Kawa na pystyni! Kto by pomyslal....
Na przerwe zatrzymujemy sie w emergency house, pomaranczowym domku, gdzie mozna sie przespac i przygotowac posilek w razie zalamania pogody. Jest troche zaniedbany, ale na przerwe obiadowa nadaje sie w sam raz.
Pierwszego dnia spimy przy jakims jeziorku, a obok nas para Francuzow, oczywiscie tez na rowerach. Pisze oczywiscie, bo tylko bikerzy rozbijaja sie tu na dziko.
Caly dzien swiecilo slonce, a temperatura trzymala sie w poblizu 20 stopni. Kiedy jednak slonce zaszlo, zrobilo sie bardzo zimno, 3-4 stopnie. W koncu to pustynia i takie wahania sa normalne.
Przebyty dystans 83 km.

Nastepnego dnia znowu slonce. Ostro smali, nie mamy ani filtra ani nawet kremu nawilzajacego. W koncu to Islandia, a wiec deszcz i wiatr, a nie Majorka z temperatura powyzej 20 stopni i czystym blekitnym niebem?! Pod koniec dnia jestesmy tak spaleni, ze az skora piecze.
Pierwsze kilometry bardzo meczace, 6-7 km/h, slimaczymy sie niemilosernie. Czesto robimy przerwy. Zajezdza jakas para Szwajcarow i sobie rozmawiamy. Pytam sie ile placa za wynajem samochodu, przyjechali Suzuki Grand Vitara. Facet przelicza na euro i w koncu strzela 2,5 tys! O malo co nie zakrztusilem sie woda. 10 tys zl tylko za samochod! Wolne zarty. Facet mowi, ze to duzo, ale jesli jestes oszczedny, to nie wybieraj sie na Islandie.
Bzdura, wystarczy zmienic srodek transportu i taka wycieczka jest w zasiegu kazdego. No ale nie chce ich dolowac i kiwam glowa.
Jedziemy dalej i spotykamy pare z Hiszpanii. To znaczy najpierw chlopaka, bo na dziewczyne musimy czekac z 15 minut.
Probuje sobie przypomniec podstawy mojego hiszpanskiego, ale jestem w stanie wymamrotoac jedynie como estas i podobne rzeczy, wiec szybko odpuszczam. Chlopak jest bardzo rozmowny i pomocny, jak to Hiszpan. Zartuje nieco ze swojej chica, ktora przerazona pustynia prawie caly czas pcha rower, nawet na zjazdach. Widac, ze dziewczyna malo ma do czynienia z cyklowaniem i jest tak wkurzona na swego partnera, ze tylko czeka, az odjedziemy, zeby zrobic mu awanture. Hasta la vista i juz nas nie ma.
Na koniec mamy sporo zjazdow, o ktorych opowiadal nam Hiszpan i suniemy z predkoscia bliska 60 km/h. Taki zjazd to cala kwintesencja jazdy rowerem. Jest predkosc, balans cialem i szybkie kontry kierownica.
Docieramy w koncu do asfaltu, a po 15 km do Gulfoss, moim zdaniem najladniejszego wodospadu na Islandii.
Rozbijamy sie niedaleko, z 200 metrow od wodospadu, slyszac go z daleka i majac na horyzoncie caly czas.
Przebyty dystans 85 km.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz