Winterson

"There are times when it will go so wrong that
you will barely be alive, and times when you realise that
being barely alive, on your own terms, is better than
living a bloated half-life on someone else`s terms
"

Jeanette Winterson

czwartek, 5 sierpnia 2010

Goracy chleb


Do jedynki zostalo nam jeszcze okolo 15 km, ale ze wzgledu na deszcz i narastajace zmeczenie postanowilismy rozbic sie jeszcze raz w interiorze, na zielonej wysepce niedaleko drogi.
Z samego rana Lukasz jak zawsze idzie w gatkach zalatwic pierwsza potrzeba, a tu autobus 4x4 z turystami machajacymi do niego rekami i bijacymi mu brawo...
Poczulismy sie nieco jak w zoo. Ot zjawisko, dwoch wariatow na rowerach rozbija sie na pustyni. Powoli przyzwyczajamy sie zreszta do tej nowej perspektywy, w ktorej jestesmy atrakcja turystyczna. Dla ludzi jezdzacych samochodami i autobusami, a to tu najpopularniejszy srodek transportu, stanowimy czesc przyrody. Zza szyb robia nam zdjecia i jak to bylo na interiorze czesto nam kibicuja, bijac brawo albo trzymajac kciuki, to ostatnie akurat bardzo mile...
W koncu sie zebralismy i po ponad godzinie dotarlismy do naszej jedynki, ruszajac na wodospoad Detifoss.
Od razu rozczarowanie, bo mielismy dosc tych ich "szutrow", a okazalo sie ze droga do Detifos to wlasnie taki ich "gravel road". I znowu "kocie lby" i znowu kamienie i piasek. W miedzyczasie Lukasz mial drobna usterke z bagaznikiem, ale po 20 min wrocilismy do pedalowania.
Detifoss robi wrazenie wielkoscia - najpotezniejszy, pod wzgledem mocy, wodospad w Europie, ale bylo tyle turystow, ze zrobilem jedynie kilka fotek i poszedlem odpoczac na lawke.
Do Asbyrgi, naszego punktu docelowego, zostalo nam okolo 30km, dosc podobna droga, ale przynajmniej z gorki.
Popelnilismy jednak blad i minelismy zjazd jadac w przeciwnym kierunku kilka kilometrow. Bylismy troche sfrustrowani, bo skonczyly sie nam zapasy, a bylo juz pozno.
Zatrzymujemy sie w jakims osrodku schodzimy do restauracji. Na stole leza ciastka, cos jak nasze pieguski. Zanim pytam o cokolwiek chwytam jedno. Lukasz robi to samo. Przychodzi mloda dziewczyna i pyta jak moze nam pomoc. Zaczyna sie rozmowa. Mowi, ze najblizszy sklep jest okolo 7 min stad, w przeciwnym kierunku. Na to ja zasmucony pytam, czy ma moze troche chleba na sprzedaz. Ona nieco zdezorientowana mowi, ze troche znajdzie, ale tylko krojony, moze byc? Kurcze, my tylko taki jemy! Idzie do kuchni. W miedzyczasie po dwa ciastka laduja w naszych dloniach. Dziewczyna przynosi pol chleba i kiedy pytamy ile sie nalezy, mowi ze to za free. Dziekujemy i odchodzimy, zabierajac na koniec jeszcze po jednym ciastku.
Pakujemy chleb na zewnatrz a tu wybiega ta sympatyczna blondynka z czyms w reku. Wrecza mi goracy bochenek chleba, nie taki tostowy, ale prawdziwy, razowy i mowi, ze kucharz wprawdzie upiekl dla niej, ale nam przyda sie bardziej. Zaskoczony krzyknalem Jesus!, w koncu on tez zamienial kamienie w chleb na pustyni i dziekujac odjezdzamy. Wieczorem bedziemy jesc ten chleb z maselkiem i dzemem. Pycha!
Rozbijamy sie kolo parku narodowego w Asbyrgi.
Ilosc przejechanych kilometrow 96.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz