Kolejny dzień staraliśmy się utrzymać mocne tempo i wyrobić się w wyznaczonym terminie, co bylo w naszym zasięgu, pod warunkiem pewnej mobilizacji i zdyscyplinowania. Kiero zasypiał w siodle, Artur gubił rzeczy, a Krzysia trapiły awarie. Najpierw guma z przodu, potem kolejna szprycha i na koniec znowu guma tym razem z tyłu. To jednak pikuś, w porównaniu z tym, co działo się z obręczą. Odpadł kawałek o dlugości okolo 15 cm. Poskładaliśmy to co zostalo tasma i guma i pojechaliśmy dalej z myśla, że lada moment wszystko się rozpadnie. Udało się dojechać do Sordio, gdzie mieliśmy najbardziej udany kemping, tuz przed miastem w parku. Zielono, lawki, widok na gory i biezaca czysta woda,co w centralnej części Włoch jest problemem.
Rano kierownik, jak zawsze, obudzil sie pierwszy, a tu seria jak z karabinu. Mysle sobie, znowu deszcz, ale ustało...Aż znowu, tyle, że mocniej, wygladamy z Arturem i okazuje sie, że włączano zraszacze. Obserwujemy drugi namiot, w którym smacznie śpi Marcin i Krzysio, aż łubu-dubu. Oni: co jest?! A my w śmiech. Rechotalismy tak jakis czas, poki nie otworzyl sie zawor metr od nas i trzeba bylo sie ewakuować!
Rano kierownik, jak zawsze, obudzil sie pierwszy, a tu seria jak z karabinu. Mysle sobie, znowu deszcz, ale ustało...Aż znowu, tyle, że mocniej, wygladamy z Arturem i okazuje sie, że włączano zraszacze. Obserwujemy drugi namiot, w którym smacznie śpi Marcin i Krzysio, aż łubu-dubu. Oni: co jest?! A my w śmiech. Rechotalismy tak jakis czas, poki nie otworzyl sie zawor metr od nas i trzeba bylo sie ewakuować!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz