Wczoraj byl ciezki dzien. Wlasciwie kazdy wpis moglbym tak zaczynac, ale wczoraj bylo naprawde ciezko. Wszystko przez pogode. Deszcz padal przez caly czas. Najpierw byl zjazd do Geiranger we mgle i mzawce, przy bardzo niskiej temperaturze. A potem dalej mzawka przy wjezdzie po drodze Orlow, ktora poszla mimo wszystko niespodziewanie latwo.
Dalej jednak bylo juz tylko gorzej. Jechalismy przez jakies zaglebie truskawek i z godziny na godzine zaczelo padac coraz mocniej. Plan byl taki by dojechac do Trollstiegen i tam sie rozbic. Niestety pod koniec pogoda sie zalamala calkowicie, deszcz padal juz naprawde mocno i zerwal sie wredny wiatr oczywiscie wiejac nam w twarz. Musielismy sie rozbic na jakims postoju obok kamperow. Ludzie zza okien patrzyli na nas z politowaniem. Rozkladanie namiotu w tych warunkach to dramat. Biegalem za podloga, ktora co chwila zwiewal wiatr, jak dzieciak za latawcem. W koncu sie jednak udalo i po 15 minutach przyszedl jakis Francuz z goraca herbata i czekolada. Naprawde milo.
Cala noc oczywiscie padalo i bylo zimno, Michael sprawdzil temperature i wyszlo mu okolo 5 stopni. Rano wszystkie rzeczy byly mokre tak samo jak wieczorem, wiec nie bylo wyjscia i trzeba bylo je suszyc na sobie. Mozecie sobie wyobrazic jak przyjemnie jest rano zakladac mokry podkoszulek i 3-dniowe skarpetki!
No ale dzisiaj jest o niebo lepiej. Nie pada i wyszlo nawet slonce.
To ostatni dzien wspolnej podrozy z Michaelem, z ktorym jak na przypadkową znajomość naprawde dobrze sie jechalo. Do Bodo jednak jedzie pociagiem. Lalus!
Dystans z dnia 94 km.
u nas nie lepiej,pada,zimno brr ... takze tez harówka :)zrobie ciapla herbate i nie wychodze z domu ;]
OdpowiedzUsuń