Chorwacja kojarzyla nam sie przede wszystkim z morzem i turystyka. Rzeczywistosc jednak nas troche rozczarowala. Oczywiscie morze i turystyka sa obecne ale glownie w polnocnej czesci kraju. Jego wschodnia czesc i spory kawalek poludnia sa biedne, niezamieszkale i malo ciekawe. Z kolei z wybrzezem jest ten sam problem co wszedzie, czyli jest drogo i brak miejsc na kemping na dziko. Jesli doda sie do tego ciagle podjazdy i upal, jazda staje sie naprawde ciezka.
Poza tym wczoraj zaserwowalismy sobie spora dawke rowerowych tortur. Po pierwsze zle wyliczylismy dystans, okazal sie duzo wiekszy niz zakladany (155 zamiast 100 km), a wyjechalismy dosc pozno. Po drugie zgubilismy sie na jakis wzgorzach, co bylo naprawde koszmarne. W zalozeniu mial to byc skrot, ale okazalo sie, ze waska droga prowadzi przez jakies male wsie i rozgalezia sie jak drzewo. Zanim znalezlismy wyjscie z tego labiryntu minela godzina, a to z kolei oznaczalo, ze musimy jechac po ciemku. Ponadto, nasi gospodarze mieszkali we wsi polozonej na samym szczycie i na koniec podjezdzalismy po drogach o nachyleniu 17%. Na miejsce, z jedna czolowka, dotarlismy po 22.
No ale nasz nocleg rehabilituje wszelkie wczorajsze trudy. Dom jest naprawde piekny, lokalna, stara architektura, sciany wykonane ze skalnej cegly, z ogrodem, kominkiem i widokiem na wzgorza. Calosc tworzy naprwde fajny klimat. Wczoraj do pozna w nocy dyskutowalem z wlascicielami, Michaelem i Marienne, o wszystkim od rowerow po sprawy polityki, w ktorej orientuja sie naprawde dobrze. Byla pasta i wino, a potem dluuuuugi sen.
Powoli jednak zbieramy sie do wyjazdu. Zostalo jakies 400 km, niestety albo stety przez gory i to calkiem wysokie, bo Dolomity.
Poza tym wczoraj zaserwowalismy sobie spora dawke rowerowych tortur. Po pierwsze zle wyliczylismy dystans, okazal sie duzo wiekszy niz zakladany (155 zamiast 100 km), a wyjechalismy dosc pozno. Po drugie zgubilismy sie na jakis wzgorzach, co bylo naprawde koszmarne. W zalozeniu mial to byc skrot, ale okazalo sie, ze waska droga prowadzi przez jakies male wsie i rozgalezia sie jak drzewo. Zanim znalezlismy wyjscie z tego labiryntu minela godzina, a to z kolei oznaczalo, ze musimy jechac po ciemku. Ponadto, nasi gospodarze mieszkali we wsi polozonej na samym szczycie i na koniec podjezdzalismy po drogach o nachyleniu 17%. Na miejsce, z jedna czolowka, dotarlismy po 22.
No ale nasz nocleg rehabilituje wszelkie wczorajsze trudy. Dom jest naprawde piekny, lokalna, stara architektura, sciany wykonane ze skalnej cegly, z ogrodem, kominkiem i widokiem na wzgorza. Calosc tworzy naprwde fajny klimat. Wczoraj do pozna w nocy dyskutowalem z wlascicielami, Michaelem i Marienne, o wszystkim od rowerow po sprawy polityki, w ktorej orientuja sie naprawde dobrze. Byla pasta i wino, a potem dluuuuugi sen.
Powoli jednak zbieramy sie do wyjazdu. Zostalo jakies 400 km, niestety albo stety przez gory i to calkiem wysokie, bo Dolomity.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz