

Plan minimum byl taki zeby dojechac do Dilijan, miasta oddalonego o 30 km. Niestety szlo strasznie opornie. Jechaelm na prostej przy predkosci 7-8 km/h, lapiac od czasu do czasu kolke. Przypomnial mi sie Lance Armstrong, ktory tuz po chemioterapii wsiadl na rower i zauwazyl ze nie moze dogonic pani jadacej z koszykiem. Choc to porownanie na wyrost, wlasnie sie tak czulem. Minalem faceta z ktory szedl z duzym workiem i nie moglem sie go pozbyc z horyzontu.

W pewnym momencie moim oczom ukazal sie tunel. Nie pierwszy w moim rowerowym zyciu, nie pierwszy w Armenii. Niestety opacznie zrozumialem znak stojacy przed nim, biorac liczbe 100 metrow jako jego dlugosc, a nie dystans do niego. Okazal sie znacznie dluzszy niz 100 metrow. Moze 3 km.
Droga prowadzila w dol, wiec bardzo szybko nabralem predkosci. Moglo to byc okolo 50km/h albo i wiecej. Balem sie hamowac zeby nie stracic rownowagi. W pewnym momencie zrobilo sie ciemno, a ze moje oswietlenie mialem wylaczone, z powodu pokreconych kabli, nie zauwazylem koleiny na drodze i z hukiem wjechalem w dziure. Sila uderzenia byla tak duza, ze kierownica mi sie wygiela do dolu, spadl lancuch i poluzowaly szprychy. Poza tym bezpowrotnie stracilem bidon.
Od razu sie obudzilem i reszte tunelu przeprowadzilem rower na piechote, dokrecajac szprychy przy wyjezdzie.
Najadlem sie troche strachu, bo moglo to sie skonczyc o wiele gorzej, a tu nawet roweru jakos nie uszkodzilem.
Tak wiec dzien przebiegal "cudownie". Na szczescie zauwazylem Dilijan na dole i powoli trzymajac caly czas palce na klamkach zjechalem na dol.
Wszystko zakonczylo sie happy endem, bo znalazlem tanio nocleg i internet. No i czuje sie znacznie lepiej.
Thrillery mozesz pisac.Nie nudzisz sie ;). Dobrze,ze juz w formie no i rower caly!
OdpowiedzUsuńtydzien w podrozy a tyle roznych emocji w tym co piszesz jak chyba nigdy wczesniej!skandynawski spokoj odszedl w niepamiec:) choroba morska na rowerze, brak swiatelka w tunelu, glony w zupie, węże na drodze... powodzenia i wytchnienia na kolejne kilometry
OdpowiedzUsuń