Znowu sie zatrulem. W sumie, po raz trzeci. Raz, tak barwnie opisany w Armenii. Drugi w drodze do Zugdidi, gdzie wpadlem na znakomity pomysl, by zjesc cos w Mcdonalds. Skonczylo sie wymiotami, ale na szczescie przeszlo po kılku godzinach. No i ostatnio przed Elazig. Tym razem chyba woda. Raz nabralem z niepewnego zrodla. To znaczy woda byla ok, ale szla przez maly zbiornik, ktory nıe byl za czysty. Dodatkowo pogorszylem swoj stan probujac zjesc na raz 5 kg arbuza. Arbuzy sprzedaje sie tu wylacznie na sztuki, wiec chcialem pozbyc sie problemu za jednym razem. Nie do konca wyszlo, bo po 20 mınutach lezalem pod jakas stacja benzynowa z przyspıeszonym oddechem i slaby jak niemowlak. Najpierw myslalem, ze to efekt przegrzania, bo slonce pali niemilosiernie, ale kiedy pojawil sie znany rozwolnieniowy objaw, wszystko stalo sie jasne. Dochodzilem 2 h do siebie. Biorac pod uwage poprzednie razy nastapil znaczacy progres. Wıdac i w zatruciach mozna sie wycwiczyc.
Nie udalo mi sie jednak zrealizowac mojego ambıtnego planu 150 km dziennie i w pospiechu musialem szukac noclegu. Tak na marginesie rozbijanie sie na dziko staje sie coraz trudniejsze, bo tereny sa mocniej zurbanizowane, a poza tym flora stala sie mniej przyjazna dla kempingu.Tak wiec wahałem sie i whalem, az w koncu zobaczylem duzy dom przy drodze. Jak zwykle rzucam "salam" i "czadyr" (namiot). Ktos tam cos duka po angielsku wiec tlumacze o co chodzi i reszta idzie gladko.
Noc przespalem na tampczanie w ogrodzie pod sliczna jablonka.
Z rana oczywiscie sniadanie do lozka i obowiazkowo çay, a potem skok do basenu. A...basen. No tak zapomnialem. Okazalo sie ze jest basen i to calkiem spory. Moze nie tak sterylny jak te platne, ale poza tym ok. Gospodarz poplywal ze mna, a dzieciaki usmiechaly sie od ucha do ucha.
I tak minal kolejny goracy dzien.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz