Czas przejść do rzeczy. Pierwsza "wyprawa" odbyła się na Bornholmie, duńskiej, a nie jak większość mylnie sądzi, szwedzkiej wyspie. Pisze w cudzysłowie, bo nasza wycieczka trwała raptem 3 dni, a stan licznika wahał się w granicach 160 km. Nie o rekordy tu jednak chodziło, a o czystą rekreację.
Pierwsza rzecz jaka budzi uznanie to świetnie przygotowana infrastruktura, która jest po prostu na medal. Drogi albo asfaltowe, albo szutrowe, świetnie oznakowane i intuicyjnie rozpoznawalne. Mnóstwo parkingów i punktów postoju, z czystymi toaletami. Nie ma więc problemu z dostępem do wody, która jak wiadomo jest potrzebą pierwszego stopnia dla każdego rowerzysty.
Co do kempingów to są ich dwa rodzaje: pierwsze, drogie i wypasione z lodówką w domku ewentualnie dużym namiocie (cena 200-300 zł za noc, tak słyszałem przynajmniej) i drugie tzw. pola namiotowe, na których my spaliśmy, z łazienką i prysznicem, miejscem na ognisko i do zrobienia posiłków, także wszystko co trzeba. Cena tych ostatnich to 12 zł za osobę, a zatem śmiesznie niska.
Widoki oczywiście piękne. Połączenie horyzontu górskiego (szczególnie na pólnocy) i morza...naprawdę cudo. Polecam zarówno dla amatorów, rodzin z dziećmi jak i dla bardziej wymagających, którzy oprócz szybkiej jazdy cenią także piekne krajobrazy. W sumie dla wszystkich:)